W 1963 roku, kiedy chodziłem do dziewiątej klasy liceum (nr 1 w Poznaniu), zagrałem na prawdziwej scenie. W Teatrze Nowym Jerzy Hoffman wyreżyserował sztukę Friedricha Dürrenmatta "Fizycy" (rok po jej napisaniu).
Zagrałem tam - u boku Tomka Szymańskiego - jednego z synów bohatera sztuki, fizyka Jana Wilhelma Möbiusa (rola niema!).
W pierwszym akcie odwiedza go w szpitalu psychiatrycznym (profetyczne!)
jego żona (rozwiedziona i teraz już żona pastora Oskara Rose) Lina
Rose. Mają wyjechać z całą rodziną na misję na Marianach, na Oceanie Spokojnym i wszyscy przyszli się pożegnać.
Te gwiazdki przez nazwiskach Adolf-Friedrich i Wilfried-Kaspar to właśnie my!
Nie sądzę, że wynikało to z mojego olbrzymiego talentu - po prostu ja interesowałem się teatrem, a mój ojciec i reżyser byli znajomymi. I tak wyszło.
W pierwszym półroczu miałem jedną lub dwie oceny niedostateczne, ale - było warto!
Z rzeczy dziwnych pamiętam szycie kostiumów - w tym butów!
Tu jesteśmy przyjmowani przez psychiatrę dr Matyldę von Zahnd (Irena Maślińska), na kanapie siedzą Lina
Rose (Janina Ratajska) i Oskar Rose (Marian Pogasz), za kanapą stoją Jörg-Lukas (Cezary Kussyk), Tomek Szymański i ja.
A tu Jan Wilhelm Möbius (Henryk Machalica) i reszta rodziny. W rozmowie zabrania on najmłodszemu (czyli mnie), który chce zostać fizykiem kontynuowania jego drogi. Następnie siada na przewróconym krześle i śpiewa psalm dla kosmonautów, którego autorem jest sam król Salomon.
Gościnnie w tym spektaklu wystąpił Jan Świderski (grał w tym czasie rolę Möbiusa w Teatrze Dramatycznym w Warszawie).
Kontakt z prawdziwymi aktorami na próbach i przedstawieniach zrobił na mnie duże wrażenie. Trudno dziś ocenić, jak wyglądałoby moje (teatralne) życie, ale jestem przekonany, że było, jakie było też dzięki temu spektaklowi.
A obserwowanie gry Jana Świderskiego to była prawdziwa uczta!
1 komentarz:
W przyszłym tygodniu początki mojej studenckiej przygody - teatr na Politechnice Poznańskiej!
Prześlij komentarz