wtorek, 13 stycznia 2015

spektakle podczas Studenckiej Wiosny Kulturalnej (część 2)



Teksty „Manekin królowej” i „A-B” pochodzą z debiutu książkowego Mirosława Stecewicza „Blaszane liście”. One i pozostałe teksty miały premierę 19 marca, a wystawiliśmy je  28 (niedziela) i 29 kwietnia (poniedziałek). Trudno je nazwać nawet krótkimi sztukami scenicznymi, bo to raczej sceniczne etiudy. Patrząc na nie, trochę zabawne swoją drogą, że ostatnie działa Stecewicza to książki dla dzieci i „Inżynieria twórczego myślenia: samouczek stymulowania pracy koncepcyjnej”. 




„Manekin królowej” to monolog Królowej (Maria Anna Skowrońska) Spektakl reżyserował Maciek Rewakowicz, a scenografię robił Zbyszek Tyżyk. Królowa czeka na dwudziestoletniego kochanka. Z jednej strony wie, że ma nad nim władzę, ale z drugiej nie chce, by widział w niej tylko królową. Mówi:  „Czas jest okrutny. Jeśli zobaczy stara kobietę, a będzie chciał posiąść królową... Wtedy ... Zetnę mu ... głowę”. To najkrótsza z prezentowanych etiud.


W „A-B” Adam (Marek Bykowski) i Agnieszka (Marysia Juszczak) o świcie samotnie opuszczają dom, by schować się przed nalotem bombowców gdzieś poza miastem, celem potencjalnego nuklearnego ataku. Ich ucieczce towarzyszy piosenka z głośnika (którym byłem ja): ”Małych człowieczków/ nam trzeba/ małych, złych/ niechaj za dużo/ nie rosną/ dzieci by/ potem/ mogły się/ zmieścić w kabinie/ pilota”. Z tekstu wynika, że ucieczka się nie udaje i giną wszyscy, nawet ci schowani w centralnym schronie. Reżyserował także Maciek Rewakowicz, scenografię robił – jak zwykle – Zbyszek Tyżyk a muzykę Andrzej Pawlak.


„Płyty” Krystyny Uniechowskiej (miała 39 lat, gdy tekst się ukazał; zmarła w 2011 roku) reżyserowałem ja, scenografię przygotowała Magda Spychała (i chyba ona była inicjatorką wystawienia tej etiudy), a graliśmy w niej oboje. Antek i Dziewczyna spotykają się u niej. On jest zwyczajnym facetem, nastawionym na randkowy charakter spotkania. Ona zajmuje się słuchaniem dziwnych płyt – z odgłosami walk wojennych, bombardowań miast, a najczęściej krzyku być może torturowanego człowieka. Ceną za płyty jest cierpienie Dziewczyny. Kiedy jedna z tych płyt się rozbija, Dziewczyna popełnia samobójstwo. Antek nastawia na patefonie płytę z krzykiem. Mówi: „Jak dobrze, że nie trzeba samemu. Wystarczy posłuchać.”.

Autorem adaptacji słuchowiska i reżyserii „Drugi pokój” Zbigniewa Herberta byłem ja, a inscenizację przygotował Zbyszek Sierszuła. To dłuższa (w stosunku do pozostałych) etiuda – w siedmiu odsłonach. W związku z tym, że oryginalnie było to słuchowisko, to podstawowym środkiem wyrazu jest dialog oraz dźwięki, a nie ruch sceniczny. Młode małżeństwo – Ona (Alicja Biegańska) i On (Marek Bykowski) – rozmawiają na temat „Tego, co jest za ścianą”, czyli staruszki mieszkającej we wspólnym mieszkaniu w pokoju obok. On jest bardziej sentymentalny i „poetycki”, Ona bardziej konkretna i bardziej zdecydowana w (złych) zamiarach. Chcą mieszkać w dwóch pokojach, czekają więc na śmierć staruszki. Wysyłają do niej fikcyjny list urzędowy z nakazem opuszczenia mieszkania. Nie daje to oczekiwanego efektu, bo staruszka zamyka się w swoim pokoju i nie wychodzi z niego nawet do wspólnej kuchni. On i Ona nie wiedzą, jak interpretować ciszę w drugim pokoju. Po dwóch dniach czekania i zastanawiania się, jak sprawdzić co się tam dzieje okazuje się, że staruszka nie żyje. Zastanawiają się, jak pomalują drugi pokój. Najłatwiej powiedzieć, że jest to tylko reportażowy opis klęski obietnic „małej stabilizacji”. Da się jednak odnaleźć tu więcej znaczeń, szczególnie jeśli chodzi o obraz umysłu bohaterów, ich desperację, egoizm i bezduszność nie dające się usprawiedliwić sytuacją. Z drugiej strony przesadą wydaje mi się poszukiwanie jakiegoś uniwersalnego, znaczącego symbolicznego przesłania (por. http://www.fundacjaherberta.com/tworczosc/dramat/drugi-pokoj). Ciekaw jestem, jak dziś ta sceniczna impresja była by odbierana przez widzów rówieśników postaci (a spektakl jest ciągle wystawiany – np. http://vimeo.com/2789625).

poniedziałek, 12 stycznia 2015

spektakle podczas Studenckiej Wiosny Kulturalnej (część 1)


Trzy większe spektakle – „Tortura nadziei”, „Epitafium dla niego” i „Tygrys” – już opisałem.


 „Tortura nadziei” (wystawiona 25 kwietnia – we czwartek) to spektakl złożony z dwóch tekstów. „Vox populi” Jean-Marie-Mathias-Philippe-Auguste de Villiers de L'Isle Adama opisuje sytuację, gdy to w czasie przeglądu wojsk w Paryżu Weteran-Ślepiec (Ksiądz) chce zwrócić na siebie uwagę i zapewne dostać parę franków jałmużny. Niestety, nikt go nie dostrzega – umiera i tak przechodzimy do jednoaktówki „Ślepcy” Maurice Polydore Marie Bernard, hrabiego Maeterlincka. Na środku sceny siedzi Ksiądz, wokół niego (w naszym spektaklu) czterech ślepców i pięć ślepych kobiet. Wyszli z nim na spacer, a teraz nie ma kto ich zaprowadzić z powrotem do przytułku, w którym mieszkają. Jak mówi o przewodniku PIERWSZY ŚLEPY OD URODZENIA: „Staje się już za stary. Zdaje się, że sam nie widzi już dobrze od jakiegoś czasu. Nie chce się przyznać do tego z obawy, aby kto inny nie zajął jego miejsca pomiędzy nami; lecz podejrzewam, że nie widzi już prawie zupełnie. Potrzeba by nam innego przewodnika; on już nas nie słucha, a my stajemy się zanadto liczni.”. A NAJSTARSZA ŚLEPA mówi: „Boi się ciągle, odkąd lekarz umarł. Jest teraz sam. Nie mówi już nic prawie. ... Mówił także, iż morze go przestrasza; zdaje się, że burzy się ono bez powodu i że urwiste brzegi wyspy nie są już dość wysokie. .. Trzeba czekać.”. A MŁODA ŚLEPA dodaje: „Powiedział mi, że nie wie, co się stanie. Powiedział mi, że rządy starców skończą się może...”. Jednak Bóg umarł – trzeba kogoś wybrać na nowego przewodnika. Ślepcy siedzą i czekają. Kto miałby nim być? Tymczasem ktoś się zbliża i tylko dziecko SZALONEJ ŚLEPEJ widzi, kto to jest. NAJSTARSZA ŚLEPA mówi: „Miej litość nad nami!”. Grupa jest zatomizowana, zagubiona i bez nadziei. To zagubienie miało sens metaforyczny i w pewnym sensie wiązało się ze spektaklem „Epitafium dla niego”.


„Epitafium dla niego” (wystawione 26 kwietnia – piątek i 30 – wtorek) miało bardziej wyraźny polityczny (społeczny?) przekaz: charyzmatyczny przywódca ucieleśnia ideę, za którą idą tłumy; niezależnie od intencji i przywódcy i tłumu następuje autonomizacja i każdy idzie w swoim kierunku. A – odwołując się do słów sztuki – „miało być inaczej”. W pierwszej wersji sztuka ta miała podtytuł: „(w 50 rocznicę)”. Można powiedzieć, że była to typowa sztuka z tezą (Pièce à thèse). W dialogu „scenicznym” (bo był jeszcze film) biorą udział dwie postacie, ale ich tekst był rozpisany na wiele głosów. Tym razem w tych spektaklach występowali Ewa Szulc, Zbyszek Sierszuła i Jacek Paluchowski (zazwyczaj w tzw. małej obsadzie był zamiast Ewy Maciej Rewakowicz).


Innym rodzajem spektaklu był „Tygrys” (wystawiony 23 kwietnia – wtorek i 27 – sobota). To typowa lekka sztuka teatralna, dająca szanse aktorom na „wygranie się”. To bardziej życzliwa tragifarsa niż dramat. Nie jest to teatr bulwarowy z charakterystyczną aktorską szarżą (mam nadzieję, że tak było w naszej grze z Ewą Szulc!), choć ciągle teatr „lekki, łatwy i przyjemny”. Pośrednim dowodem na to, że jest to teatr może nie najbardziej ambitny, ale też nie prostacki jest fakt, że inną (najbardziej chyba znaną) sztukę Murraya Schisgala (Sie kochamy czyli Luv) reżyserował Jerzy Jarocki.

Taki był plan pracy na początku 1968 roku.

sobota, 3 stycznia 2015

Spektakle z okazji Studenckiej Wiosny Kulturalnej w 1968 roku.

To był dziwny rok! 
Najpierw w końcu października poprzedniego 1967 roku protestowali studenci w Pradze. W efekcie w styczniu I sekretarzem Komunistycznej Partii Czechosłowacji został Alexander Dubček i rozpoczęła się tzw. Praska Wiosna, czyli okres 'komunizmu z ludzka twarzą' i politycznej liberalizacji (skończyła się  ona w nocy 20 sierpnia na 21 sierpnia tego roku wkroczeniem wojsk ZSRR, Węgier, Bułgarii i ponad 26 tysięcy żołnierzy LWP z Polski). W Polsce w tym czasie ekipa Władysława Gomułki odwrotnie - zaostrzała kurs. Już w poprzednim 1967 roku rozpoczęła się kampania przeciwko "syjonistycznej V kolumnie". W styczniu 1968 r. zdjęto z afisza Teatru Narodowego przedstawienia "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka. Brutalnie spacyfikowano w Warszawie 8 i 11 marca 1968 r. manifestacje studenckie przeciwko tej decyzji. W efekcie studenci manifestowali w Poznaniu (11-13 marca; więcej na ten temat http://poznanskiehistorie.blogspot.com/2013/03/wichrzyciele-i-warchoy-czyli-marzec68-w.html), Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Gliwicach i Katowicach. Pojawiło się wówczas hasło: „Cała Polska czeka na swego Dubczeka”.
Tu mały osobisty wtręt: razem z kolegami z roku Adamem Kłodeckim i Jurkiem Karmińskim oraz z Tomkiem Sulikowskim poszliśmy 12 marca ok. 15-tej na plac Mickiewicza na studencką manifestację. Potem z Tomkiem Sulikowskim poszliśmy robić z okien Akademii Muzycznej zdjęcia manifestacji, a Adam Kłodecki poszedł filmować manifestację z moją kamerą Admira 8 'E'. Dla niego skończyło się to gorzej niż dla nas - został zatrzymany, spałowany i przetrzymany w siedzibie ZOMO na ulicy Taborowej, a potem szczęśliwie wypuszczony bez kolegium lub procesu. Film został przez niego sprytnie uratowany (Adam otworzył pokrywę kamery bez wyciągania kliszy oświadczając, że go prześwietlił, jak kazali), ale nie znalazłem go teraz (dam głowę, że kiedyś był). My zdjęcia robiliśmy na orwowskich przeźroczach (akurat tylko taki miałem wówczas pod ręką); bojąc się wywoływać w państwowym punkcie później poprosiliśmy kolegę (?) o wywołanie jako czarno-białego. Wyszło dość fatalnie i nie udało mi się zrobić żadnej odbitki. Inna rzecz, że aż dziwne, że nie ma w sieci żadnych fotografii z tego okresu z Poznania.
Od "października 56" tzw. inteligencja żyła w przeświadczeniu swojej wyjątkowości w PRL. To oni, ludzie z wyższym wykształceniem, najczęściej humanistycznym (lub o humanistycznych zainteresowaniach i walorach umysłowych), dobrze wychowani, z wyczuciem  moralnym mieli też przekonanie o konieczności ochrony wolności umysłowej i swobody zadawania pytań choćby w obszarze sztuki (i nauki). My, zaczynając studia czuliśmy, że dołączamy do tej elity. Działalność teatralna w ramach teatru studenckiego (już nie amatorskiego i nie zawodowego) wydawała się nam oczywista. Jednak zapoczątkowana przez Władysława Gomułkę "mała stabilizacja" (przypominająca "ciepłą wodę w kranie" Donalda Tuska) gwałtownie kończyła się w latach 1967-68.

Wiedzieliśmy o tym wszystkim, co działo się i w Czechosłowacji i w Warszawie - może nie tak dokładnie, jak dziś, ale wiedzieliśmy. Jednak tylko pośrednio wpływało to na naszą teatralną działalność. Działaliśmy jako agenda Rady Uczelnianej ZSP Akademii Medycznej w Poznaniu, można powiedzieć jako "ramię reżimu". To co robiliśmy i my i inni ludzie studenckiej kultury miało jednak charakter nonkonformistyczny, choć nie w sensie politycznego sprzeciwu, ale raczej niezgody na odchodzenie od wartości, ograniczania swobody jednostek, wymuszonej homogenizacji społeczeństwa, premiowania posłuszeństwa i konformizmu. Jak pisałem (w słowie wstępnym otwierającym seminarium teatralne w kubie Cicibór na Obornickiej w kwietniu 1969 roku): "Wyraźnie została ... sprecyzowana problematyka teatrów studenckich: obiektem ataku stały się postawy, u których źródła leżały bezmyślność i oportunizm, lakiernictwo ..., konfrontowano prawdę i pozory, frazes i rzeczywistość.[...] Podsumowując można powiedzieć, że teatr studencki ... był teatrem PRZECIW CZEMUŚ ...". W swoich działaniach teatralnych nie dawaliśmy recept, ale stawialiśmy pytania i zachęcaliśmy do dyskusji.

Czemu to wszystko piszę? Bo nie mogę sobie przypomnieć, czemu tak łatwo weszliśmy w przedsięwzięcie Zrzeszenia Studentów Polskich pod nazwą Studencka Wiosna Kulturalna (służące ewidentnie "wygaszaniu niepokojów") i od środy 23.04.1968 wystawiliśmy w Wawrzynku łącznie 7 spektakli? 




To z jednej strony oczywiste, że chcieliśmy się pochwalić tym, co dotychczas zrobiliśmy. Z drugiej pięć z nich to propozycje raczej w estetyce teatru zawodowego - interesujące, ale bez odniesienia do aktualnej sytuacji. O dwóch/trzech można powiedzieć, że jakoś tę rzeczywistość komentowały.
Niezależnie od tego wszystkiego - był to nasz dobry rok!